Każdy pracujący Polak ma chyba w swoich życiu parę takich dni, w których wszystko czego dotknie rozpada mu się w rękach. Ja jestem przykładem na to, że takich dni można mieć nawet więcej niż kilka – wszystko zależy od charakteru i zwykłego pecha. Szczególnie źle wspominam pewien grudniowy poranek w 2010 roku, w którym pracując jeszcze jako doradca techniczny w Elblągu, doradca techniczny Elbląg, ze względu na warunki atmosferyczne panujące na dworze nie zdążyłam dojechać do pracy na czas.
Na domiar złego, tego samego dnia mój pięcioletni, stary telefon odmówił posłuszeństwa i umarł śmiercią naturalną. Byłam odcięta od świata, dlatego nie mogłam zadzwonić do pracy i poinformować, że usiłuję się przebić przez ogromne zaspy zalegające na mojej drodze do Elbląga. Nie muszę chyba opisywać w jakim nastroju był mój kierownik, gdy spóźniona 40 minut pojawiłam się w końcu w pracy. Na szczęście na wymówki nie było czasu, bo przy moim biurku siedział coraz bardziej zniecierpliwiony klient, o którym na śmierć zapomniałam.
Niestety, porażkom tego dnia nie było końca, bowiem na już na początku spotkania okazało się, że w wirze porannego pośpiechu spowodowanego lekki zaspaniem zapomniałam zabrać ze sobą teczkę, w której znajdowały się wszystkie dokumenty i materiały przygotowane z myślą o tym spotkaniu. Nie pozostało mi nic innego jak spróbować wygrzebać ze swojej głowy treść zapomnianych dokumentów. Podejrzewam, że całość malowała się bardzo mało profesjonalnie, ponieważ klient po 20 minutach podziękował za spotkanie i wyszedł. Wiedziałam, że się nie odezwie. Ja też bym się nie odezwała, gdyby ktoś podszedł do mojej sprawy tak mało profesjonalnie.