Dopiero niedawno, podczas oglądania jednego z programów informacyjnych natknęłam się na określenie „warszawski słoik” i przyznam, że z jednej strony poczułam się nieco urażona, z drugiej – chciało mi się śmiać. Mimo, że studia mam już dawno za sobą i od ponad 4 lat pracuję w zawodzie doradcy technicznego w stolicy, doradca techniczny Warszawa, to nadal co tydzień z mężem jeździmy do rodzinnego domu i zabieramy z niego co się da.
Pracując codziennie, albo od 8.00 do 16.00 lub z przesunięciem czterogodzinnym na drugą zmianę, nie zawsze mam czas przygotować coś do zjedzenia. W takich sytuacjach idealnie sprawdzają się słoiki i pudełka od naszych mam, w których znaleźć można przeróżne domowe pyszności – gołąbki, pierogi, sałatki, a nawet szarlotkę. Rozumiem, że część mieszkańców stolicy oburza się, że przyjeżdżając do pracy do Warszawy emigranci eksploatują ją do granic możliwości, korzystają z wszystkich jej dobrodziejstw, a jednocześnie nie płacą w tym mieście podatków. Dopiero podjęcie tematu warszawskich słoików przez telewizję sprawiło, że zaczęłam myśleć na poważnie o przeniesieniu swojego adresu zameldowania z niewielkiej mazowieckiej miejscowości do Warszawy.
Z drugiej strony wiedziałam, że uzyskanie zameldowania w stolicy wcale nie będzie łatwe, ponieważ mało który wynajmujący zgadza się, by jego najemca zameldował się, nawet tymczasowo, w jego własnym mieszkaniu. Historia nie raz pokazała, że takie zabiegi mogą przynieść wiele problemów i procesów sądowych. Zameldowanego lokatora bardzo trudno się pozbyć – co zrobić gdy przestanie on opłacać czynsz, wymieni zamki w drzwiach i odmówi wyniesienia się z mieszkania?